środa, 16 kwietnia 2014

Bezkrainy I - Zapomniana


Miasto było dziś wyjątkowo niespokojne. Nad burymi wieżowcami rozpętała się silna, głośna burza i deszcz siekł w trzeszczące szyby z taką złością, jakby zbliżał się koniec świata. Po mokrych chodnikach biegali przemoknięci do suchej nitki przechodnie, chowali się pod zadaszeniami sklepów i hoteli, ślizgali w kałużach. Byłaby szczęśliwa, że dotarła do domu przed ulewą, gdyby nie znużenie.
Odpoczywała właśnie na kanapie, gniotąc roboczą garsonkę. Cappuccino, stojące w ozdobnej filiżance na niskim stoliku do kawy, zdążyło już dawno wystygnąć, zaś na blacie panował papierowo-rachunkowy bałagan. Muzyka płynąca z przestarzałych głośników skutecznie zagłuszała odgłosy gromów, jedynie błyskawice czasami rozjaśniały półmrok w pokoju.
Czuła przyjemną pustkę w głowie. Ociężałe kończyny odrobinę psuły jej humor, jednak z przyjemnością wpatrywała się w zamknięte powieki. Właściwie nie spała – cierpiała na bezsenność, niemniej, paradoksalnie, to nie to było przyczyną zmęczenia. Nie w takim stopniu, jak dni spędzane na monotonnej, pozornie łatwej-lekkiej-przyjemnej pracy.
Miała właśnie sięgnąć po kawę, kiedy w pierś zakłuł ją niepokój. Otworzyła oczy i zaraz je przymrużyła, gdy w pokoju mignęło wyraziste światło. Podniosła się na łokciu i nerwowo odgarnęła włosy z czoła. Wytrącona z równowagi przez chwilę zastanawiała się, gdzie była, jednak odetchnęła z ulgą, gdy rozpoznała własny salon. Przemęczenie wyraźnie jej szkodziło, stres – wykańczał.
Niezgrabnie zsunęła się z sofy i spojrzała na czerwone cyfry elektronicznego zegarka na dekoderze telewizyjnym. Wpół do szóstej po południu; nie odpoczywała długo. Potykając się, podeszła do niewielkiego radia leżącego na komodzie i spróbowała je wyłączyć, choć wpadająca w ucho melodyjka zapowiadała wiadomości. Nie lubiła wszystkich tych wysoce przydatnych informacji o tragediach, kradzieżach i sześcioraczkach. Trzęsącą się dłonią wymacała wreszcie odpowiedni przycisk, radio zaszumiało i wyłączyło się…  A wraz z nim wszystkie drobne diody w salonie. Cyfry na dekoderze zamigały dwukrotnie i znikły, zostawiając Leah sam na sam z cieniami mebli rysującymi się na ścianie. Po chwili uliczne latarnie również zgasły i mieszkanie pogrążyło się w nieprzeniknionej ciemności.
  –  Co u diabła…? – rzuciła w przestrzeń.
Przeszła do przedpokoju, uważając na śliską podłogę. Bose stopy chłonęły chłód paneli, lecz nie miała teraz głowy do szukania butów. Uchyliła drzwi wyjściowe i rozejrzała się po korytarzu. Z klatki dobiegły jej uszu nerwowe rozmowy sąsiadów. Nie znała ich – wprowadziła się niedawno. Wyjęła z szafki pierwsze-lepsze kapcie i pospiesznie zamknęła za sobą mieszkanie, przeklinając cicho za każdym razem, gdy nie trafiła do zamka.
– Halo? – zapytała, pospiesznie wrzucając klucz do kieszeni.
Podskoczyła nerwowo, gdy usłyszała za sobą przyjazny, męski głos:
– Wygląda na to, że przerwa w dostawie prądu dotarła i do nas.
Odwróciła się. Pyknęło i twarz mężczyzny oświetlił niewielki płomyk trzymanej przez niego zapalniczki. Miał może trzydzieści lat, nisko osadzone kości policzkowe, ciemną karnację, pachniał dymem papierosowym.
– „I do nas”? –  podchwyciła zaskoczona po wymianie grzeczności. – To jakaś większa awaria?
– W mediach mówią o tym od południa.– Skinął głową. – Podobno najpierw padło całe Staten Island, my jesteśmy kolejni.
– Interesujące – stwierdziła Leah bardziej do siebie niż do rozmówcy. Zmarszczyła brwi i dotknęła skroni.
– Na szczęście nikt nie jechał windą, kiedy wszystko zgasło. Pech, że to przedostatnie piętro, kiepsko ze schodami…  – opowiadał dalej, nerwowo przeszukując kieszeń bluzy.
Nie usłyszała prawie niczego, gdyż kolejne słowa zostały zagłuszone przeciągłym piskiem, jaki zaczął narastać w jej głowie. Wraz z nim obraz przed jej oczami zamazał się a niepokój ścisnął gardło, kolejny już raz tego popołudnia, lecz tysiąckrotnie silniej. Ogłuszona, jęknęła z bólu i zasłoniła uszy. Po chwili zgięła się wpół, gwałtownie łapiąc hausty powietrza.
– Boże, co pani jest?! – krzyknął sąsiad, prawie wypuszczając z rąk zapalniczkę.
Przed jej oczami tańczyły różne kształty, wydłużone i uwypuklone przez rozdeptane gumy w szarym betonie klatkowej podłogi. Tępy ból zaczął pulsować w potylicy, krew uderzyła do głowy, rozkwitając na pobladłych policzkach niezdrowym rumieńcem. Kroki sąsiedztwa i ich szepty majaczyły na granicy jej świadomości.
Po chwili pisk ustał, jakby nigdy go nie było. Oszołomiona Leah zsunęła się na wycieraczkę. Gdy próbowała uspokoić oddech, zaskoczył ich kolejny grzmot bardzo blisko wieżowca. Przez chwilę stali nieruchomo, obydwoje bladzi i zdezorientowani.
– Nic pani nie jest? Nie powinna pani… – zaprotestował, kiedy zaczęła wstawać, jednak zbyła to lekceważącym machnięciem dłoni.
Przytrzymała się framugi i z jego pomocą podniosła się do pionu, pomimo tego, że jeszcze trzęsła się niepewnie na ugiętych nogach. W jej piersi narastał nerwowy, histeryczny chichot, który próbowała zdusić.
– Nie słyszał pan tego dźwięku? – zapytała w końcu, podnosząc głowę i błądząc spojrzeniem po własnych palcach.
– Jakiego dźwięku? – Uniósł brwi, zaskoczony. Mocniej zacisnął drżącą dłoń na zapalniczce, raz po raz gasząc i zapalając nędzne światełko. Wolną rękę trzymał w gotowości do przytrzymania kobiety, w razie gdyby się zachwiała. – Grzmotu? Może głowa panią rozbolała od szumu?
Przyjrzał się jej badawczo nieodgadnionym wzrokiem. Wydawała się uspokajać, nadal odrobinę czerwona na twarzy. Odgarnęła kosmyki włosów przyklejone do czoła i dopiero wtedy spojrzała mężczyźnie w twarz. Uniosła brwi, szukając w nim oznak fałszu, jednak ich nie znalazła. Jej kąciki ust drgnęły; chciała zabłysnąć sympatycznym uśmiechem, lecz efekt był mierny.
 Zanim odpowiedziała, zastanawiała się przez ułamek sekundy, czy aby nie potrzebowała wizyty u jakiegoś specjalisty. Oszołomiona, nie do końca wiedziała, co się stało. Słyszała dźwięk aż nazbyt wyraźnie, czuła ból, jakby ktoś uderzył w nią tępym narzędziem, ale nie potrafiła tego dokładnie opisać.
– To nic – zaprzeczyła, ponownie machnąwszy ręką, i zmieniła temat: – Ma pan tylko tę zapalniczkę?
Spojrzał na nią z zaskoczeniem i skinął głową. Na jego czole pojawiło się kilka pionowych zmarszczek śmiesznie podkreślonych światłem. Poczuła się cokolwiek niezręcznie, widząc, że martwił się o nią ktoś kompletnie obcy.
– Jestem Leah – przedstawiła się cicho, bez grama entuzjazmu w głosie.
 Ukradkowo spojrzała mu w oczy. Miał wahanie wymalowane na twarzy i wyglądał, jakby chciał zadać pytanie. Dwa razy zamykał i otwierał usta, podczas gdy kobieta zacisnęła wargi w prostą kreskę. Dołeczki w jej policzkach i wielkie, świdrujące oczy nie wyglądały zbyt uroczo na tle chorobliwie bladej skóry, podkreślone przez jedyne, a w dodatku słabe źródło światła na tym piętrze, więc po prostu przemilczał. Wbiła wzrok wprost w jego twarz więc odchrząknął, odrobinę zaniepokojony badawczym wzrokiem. Wreszcie uświadomił sobie, że się zagapił, a kobieta wyciągała do niego drżącą rękę.
– Przepraszam. Stanley – odrzekł bez mrugnięcia, po czym uścisnęli sobie dłonie. – Czemu pytałaś o zapalniczkę?
– Mam kilka świec w domu – rzuciła niejasno, wzruszając ramionami. – Pójdę po nie i chyba przeczekam tutaj burzę…
Wskazała na wypatrzony w międzyczasie stolik z czterema starymi krzesłami, stojący na końcu na korytarza. Należał chyba do kogoś z sąsiedztwa. Podejrzewała, że to tu starszyzna lokatorska z wyższych pięter obradowała nad losami świata.
– Oświetlę ci drogę – zaproponował, a raczej oświadczył natychmiastowo Stan.
Leah otworzyła drzwi i weszła do ciemnego przedpokoju, milcząc. Za nią niepewnie przekroczył próg sąsiad. Stanął w środku, niepewny, i zwątpił, błądząc przerażonym wzrokiem po wzorzystej tapecie. Kobieta, śmiejąc się w myślach, obserwowała go kątem oka. Widać nie tylko ją wprawiała w konsternację biegunka geometrycznych, różnokolorowych figur. Ekscentryczny wystrój mieszkania był pozostałością po starych właścicielach, jak na razie jedynie duży, centralny pokój został odnowiony w uwielbianym przez nią minimalistycznym, pedantycznie schludnym stylu.
Przeszła do następnego pomieszczenia, starając się powstrzymać chichot na widok miny mężczyzny, gdy ostre przejście tapety w przedpokoju w szare ściany salonu na chwilę go oszołomiło. Błyskawica, która właśnie oświetliła niebo, dodała głębi czarnym kanapom, meblom z ciemnego drewna i włoskom w puchatym dywanie.
– Boli, prawda? – zapytała z ledwie słyszalnym rozbawieniem w głosie.
– Nawet nie wiesz, jak bardzo – odrzekł, teatralnie przecierając oczy.
Z twarzy kobiety zniknęła upiorna bladość, lecz widział, jak chwiała się przy stawianiu kolejnych kroków. Niemniej, pomimo złego samopoczucia, mówiła do niego życzliwym tonem.
– Starzy lokatorzy byli bardzo odważni i pomysłowi, ale poza tą odwagą i pomysłowością nie mieli żadnego gustu – stwierdziła krytycznie.
Niezgrabnie usiadła na dywanie, by otworzyć najniższą szufladę w szafach pod telewizorem. Stan nachylił się nad nią i światło zapalniczki padło na zapomniane albumy, kilka luźnych, niebieskich korali, mnóstwo starych papierów pokrytych warstwą kurzu i, ku jego zaskoczeniu, trzy talie kart tarota w ciemnofioletowych pudełkach. Dalej leżała stara biżuteria w filiżance, metalowe pudełka z obcojęzycznymi nazwami na wieczkach, trochę włóczki oraz kilka prostych świec  i zapachowych tealightów upchniętych najgłębiej, w przejrzystej folii.
Leah uśmiechnęła się triumfalnie, podnosząc woreczek na poziom oczu. Kryzys zażegnany, ciemność pokonana, dobro znów zwycięża. I nagle, ni stąd ni zowąd, zapalniczka zgasła.
– Gaz chyba się skończył – burknął Stan, pukając w metalową obudowę.
– Żartujesz – warknęła Leah, gwałtownie podnosząc się z miejsca.
– Żartuję – potwierdził, chichocząc.
Przymknął powieki, starając się opanować rozbawienie, i znów pstryknął zapalniczką, po chwili jednak zorientował się, że kobieta się nie śmiała. Co więcej, płomyk oświetlił jej szklane, matowe oczy, z lękiem wpatrujące się w nieokreślony punkt przed sobą. Stan rozejrzał się czujnie, lecz nie zarejestrował żadnego zagrożenia. Stuknął towarzyszkę w ramię, jednak nie zareagowała. Stuknął drugi raz i zacisnął dłoń na jej łokciu. Wdział, jak wstrzymywała oddech.
– Leah? – zapytał odrobinę zaniepokojony, chcąc przerwać ten dziwny stan zawieszenia. – Leah?!
Kobieta po chwili wzdrygnęła się i mrugnęła, rozkojarzona. Zacisnęła pięść na rękawie bluzki i przesunęła nieprzytomnym wzrokiem po ścianach pokoju. Przez chwilę Stan myślał, że po prostu odwdzięczyła mu się pięknym za nadobne, ale przesadziła z żartem. Już uśmiechał się krzywo, kiedy rozległ się jej cichy głos:
– Przepraszam – Spuściła wzrok.
– Hej, nie musisz – zaprzeczył Stan, podnosząc ręce. – Nie odpowiadaj, jeżeli nie chcesz, w końcu znamy się od zaledwie dwudziestu minut, ale… często ci się to zdarza?

– „Zawieszenie”? – zapytała Leah, przechodząc płynnie z serdecznego tonu do zbyt gorzkiego, odstraszającego a przy tym bardzo przygaszonego.
Wyminęła mężczyznę i ruszyła przodem, miętosząc w palcach siatkę ze świecami. 
– „Urojenia”? „Napady paniki”? – kpiła dalej z niczego, przepuszczając go w drzwiach i zatrzaskując je mocno. – Nie. Tylko raz na jakiś czas.
Stanley zacisnął usta, zasępiony. Dopiero teraz zrozumiał, że nawet łagodne pytanie nowopoznanej osoby o zdrowie psychiczne mogło zabrzmieć naprawdę źle, nie wiedział jednak, czy kobieta znów nie zemdleje. Głupio się czuł w takich sytuacjach, miał nadopiekuńczość we krwi a pomimo pracy w policji nabranie dystansu do przypadkowo przewijających się ludzi przychodziło mu z trudem. Musiał wziąć poprawkę na to, że nie byli starymi znajomymi, ale sam stan Leah był dla niego zagadką.
– Pytanie ciśnie ci się na usta – zagaiła nagle, a Stan prawie się potknął.
Nie zauważył, kiedy doszli do stolika. Wyciągnęła mu już zapalniczkę z ręki. Zapalała właśnie świeczki. W powietrzu rozszedł się aromatyczny, niezidentyfikowany zapach kojarzący się z cytrusami.
Postanowił zagrać w jej grę.
– W jakich okolicznościach?
Leah odwróciła twarz od przyjemnego ciepła świeczek.
– Kiedy wyczuwam zagrożenie.
Po plecach Stana przebiegł dreszcz. Uniósł brwi i pokręcił głową. Najpierw słyszała jakieś dźwięki, potem dziwnie zesztywniała, zatrzymując własne funkcje życiowe, a teraz jeszcze to. Wydawała się miła, niemniej utwierdzał się właśnie w przekonaniu, że biedna, młoda, ale samotna kobieta miała po prostu nie po kolei w głowie. Może dlatego unikała ludzi? Dwa miesiące minęły i nigdy nie spotkał jej na klatce! Nawet nie zauważył, kiedy starzy właściciele mieszkania się wyprowadzili. Może to gorzej świadczyło o jego spostrzegawczości? Nie, nie powinien być właściwie zaskoczony, skoro cała planeta była zapełniona różnego rodzaju mutantami, kosmitami, obok samolotów przelatywali nordyccy bogowie a kosmos przemierzał srebrny posąg na desce.
Kiedy Stanley drapała się po głowie i formułował w myślach swoje stanowisko wobec tej nowiny, usiadła, oparła podbródek na dłoniach i wpatrzyła się w płomyki tańczące na knotach. Co chwilę drżała, gdy grzmiało. Zwykle po prostu ignorowała burze, jednak ta była inna. Powodowała w niej skrajne uczucia, ilekroć wsłuchiwała się w grom, czy wpatrywała w niewielkie, klatkowe okienko wychodzące na ulicę. Podobnych ataków niepokoju nie doświadczyła od chwili, gdy pewnego dnia szła z pracy piechotą i poczuła na sobie czyjś wzrok w ciemnej uliczce. Niemniej, nic się wtedy nie stało i przeczucie minęło… żeby potem się nasilić. Zemdlała na jezdni i miała piekielne szczęście, że nie przejechał po niej żaden pojazd.
– Jesteś mutantem? – Nie pozostało mu w końcu nic innego, jak zadanie tego pytania wprost, choć szczerze wątpił we własną inteligencję. W końcu równie dobrze mogła skłamać.
Obserwował, jak wzięła głęboki wdech, spokojna, ale paradoksalnie zniecierpliwiona.
– A ty kim jesteś? – odpowiedziała pytaniem, unosząc brew.
Stan mógł w tej chwili uciec z krzykiem bądź wytknąć jej zmianę tematu, niemniej nie zrobił ani tego, ani tego. Był osłem.
– Policjantem – przyznał, obserwując jej reakcję. Nadal wydawała się odprężona i odrobinę nieprzytomna. – I, jeżeli jesteś mutantem, mam dostęp do bazy zarejestrowanych.
– To nie będzie potrzebne – burknęła, z jakiegoś powodu urażona. – Zawsze podejrzewasz ludzi o najgorsze? Z resztą, skoro stare babcie uważają, że mogą wyczuwać zmiany pogody bólem krzyża, to czemu nie… – urwała gwałtownie, wstając.
– Znowu coś się dzieje? – zapytał Stan, tym razem ostrzej.
Spojrzała na niego i momentalnie oniemiał. Na jej twarzy odmalowało się przerażenie.

Tekst starożytny, kiedyś postanowiłam założyć dla niego osobnego bloga, bo tak. A teraz chcę pisadło troszkę przebudować i przestać pędzić z akcją jak dawca nerek :) Tak bardzo fanka Marvela.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz