Miasto było dziś wyjątkowo niespokojne. Nad burymi
wieżowcami rozpętała się silna, głośna burza i deszcz siekł w trzeszczące szyby
z taką złością, jakby zbliżał się koniec świata. Po mokrych chodnikach biegali
przemoknięci do suchej nitki przechodnie, chowali się pod zadaszeniami sklepów
i hoteli, ślizgali w kałużach. Byłaby szczęśliwa, że dotarła do domu przed
ulewą, gdyby nie znużenie.
Odpoczywała właśnie na kanapie, gniotąc roboczą
garsonkę. Cappuccino, stojące w ozdobnej filiżance na niskim stoliku do kawy,
zdążyło już dawno wystygnąć, zaś na blacie panował papierowo-rachunkowy
bałagan. Muzyka płynąca z przestarzałych głośników skutecznie zagłuszała
odgłosy gromów, jedynie błyskawice czasami rozjaśniały półmrok w pokoju.
Czuła przyjemną pustkę w głowie. Ociężałe kończyny
odrobinę psuły jej humor, jednak z przyjemnością wpatrywała się w zamknięte
powieki. Właściwie nie spała – cierpiała na bezsenność, niemniej,
paradoksalnie, to nie to było przyczyną zmęczenia. Nie w takim stopniu, jak dni
spędzane na monotonnej, pozornie łatwej-lekkiej-przyjemnej pracy.
Miała właśnie sięgnąć po kawę, kiedy w pierś zakłuł ją
niepokój. Otworzyła oczy i zaraz je przymrużyła, gdy w pokoju mignęło wyraziste
światło. Podniosła się na łokciu i nerwowo odgarnęła włosy z czoła. Wytrącona z
równowagi przez chwilę zastanawiała się, gdzie była, jednak odetchnęła z ulgą,
gdy rozpoznała własny salon. Przemęczenie wyraźnie jej szkodziło, stres
– wykańczał.
Niezgrabnie zsunęła się z sofy i spojrzała na czerwone
cyfry elektronicznego zegarka na dekoderze telewizyjnym. Wpół do szóstej po
południu; nie odpoczywała długo. Potykając się, podeszła do niewielkiego radia
leżącego na komodzie i spróbowała je wyłączyć, choć wpadająca w ucho melodyjka
zapowiadała wiadomości. Nie lubiła wszystkich tych wysoce przydatnych informacji
o tragediach, kradzieżach i sześcioraczkach. Trzęsącą się dłonią wymacała
wreszcie odpowiedni przycisk, radio zaszumiało i wyłączyło się… A
wraz z nim wszystkie drobne diody w salonie. Cyfry na dekoderze zamigały
dwukrotnie i znikły, zostawiając Leah sam na sam z cieniami mebli rysującymi
się na ścianie. Po chwili uliczne latarnie również zgasły i mieszkanie
pogrążyło się w nieprzeniknionej ciemności.
– Co u diabła…? – rzuciła w
przestrzeń.
Przeszła do przedpokoju, uważając na śliską podłogę.
Bose stopy chłonęły chłód paneli, lecz nie miała teraz głowy do szukania butów.
Uchyliła drzwi wyjściowe i rozejrzała się po korytarzu. Z klatki dobiegły jej
uszu nerwowe rozmowy sąsiadów. Nie znała ich – wprowadziła się niedawno. Wyjęła
z szafki pierwsze-lepsze kapcie i pospiesznie zamknęła za sobą mieszkanie,
przeklinając cicho za każdym razem, gdy nie trafiła do zamka.
– Halo? – zapytała, pospiesznie wrzucając klucz do
kieszeni.
Podskoczyła nerwowo, gdy usłyszała za sobą przyjazny,
męski głos:
– Wygląda na to, że przerwa w dostawie prądu dotarła i
do nas.
Odwróciła się. Pyknęło i twarz mężczyzny oświetlił
niewielki płomyk trzymanej przez niego zapalniczki. Miał może trzydzieści lat,
nisko osadzone kości policzkowe, ciemną karnację, pachniał dymem papierosowym.
– „I do nas”? – podchwyciła zaskoczona po
wymianie grzeczności. – To jakaś większa awaria?
– W mediach mówią o tym od południa.– Skinął głową. –
Podobno najpierw padło całe Staten Island, my jesteśmy kolejni.
– Interesujące – stwierdziła Leah bardziej do siebie
niż do rozmówcy. Zmarszczyła brwi i dotknęła skroni.
– Na szczęście nikt nie jechał windą, kiedy wszystko
zgasło. Pech, że to przedostatnie piętro, kiepsko ze schodami… –
opowiadał dalej, nerwowo przeszukując kieszeń bluzy.
Nie usłyszała prawie niczego, gdyż kolejne słowa
zostały zagłuszone przeciągłym piskiem, jaki zaczął narastać w jej głowie. Wraz
z nim obraz przed jej oczami zamazał się a niepokój ścisnął gardło, kolejny już
raz tego popołudnia, lecz tysiąckrotnie silniej. Ogłuszona, jęknęła z bólu i
zasłoniła uszy. Po chwili zgięła się wpół, gwałtownie łapiąc hausty powietrza.
– Boże, co pani jest?! – krzyknął sąsiad, prawie
wypuszczając z rąk zapalniczkę.
Przed jej oczami tańczyły różne kształty, wydłużone i
uwypuklone przez rozdeptane gumy w szarym betonie klatkowej podłogi. Tępy ból
zaczął pulsować w potylicy, krew uderzyła do głowy, rozkwitając na pobladłych
policzkach niezdrowym rumieńcem. Kroki sąsiedztwa i ich szepty majaczyły na
granicy jej świadomości.
Po chwili pisk ustał, jakby nigdy go nie było.
Oszołomiona Leah zsunęła się na wycieraczkę. Gdy próbowała uspokoić oddech,
zaskoczył ich kolejny grzmot bardzo blisko wieżowca. Przez chwilę stali
nieruchomo, obydwoje bladzi i zdezorientowani.
– Nic pani nie jest? Nie powinna pani… –
zaprotestował, kiedy zaczęła wstawać, jednak zbyła to lekceważącym machnięciem
dłoni.
Przytrzymała się framugi i z jego pomocą podniosła się
do pionu, pomimo tego, że jeszcze trzęsła się niepewnie na ugiętych nogach. W
jej piersi narastał nerwowy, histeryczny chichot, który próbowała zdusić.
– Nie słyszał pan tego dźwięku? – zapytała w końcu,
podnosząc głowę i błądząc spojrzeniem po własnych palcach.
– Jakiego dźwięku? – Uniósł brwi, zaskoczony. Mocniej
zacisnął drżącą dłoń na zapalniczce, raz po raz gasząc i zapalając nędzne
światełko. Wolną rękę trzymał w gotowości do przytrzymania kobiety, w razie
gdyby się zachwiała. – Grzmotu? Może głowa panią rozbolała od szumu?
Przyjrzał się jej badawczo nieodgadnionym wzrokiem.
Wydawała się uspokajać, nadal odrobinę czerwona na twarzy. Odgarnęła kosmyki
włosów przyklejone do czoła i dopiero wtedy spojrzała mężczyźnie w twarz.
Uniosła brwi, szukając w nim oznak fałszu, jednak ich nie znalazła. Jej kąciki
ust drgnęły; chciała zabłysnąć sympatycznym uśmiechem, lecz efekt był mierny.
Zanim odpowiedziała, zastanawiała się przez
ułamek sekundy, czy aby nie potrzebowała wizyty u jakiegoś specjalisty.
Oszołomiona, nie do końca wiedziała, co się stało. Słyszała dźwięk aż nazbyt
wyraźnie, czuła ból, jakby ktoś uderzył w nią tępym narzędziem, ale nie
potrafiła tego dokładnie opisać.
– To nic – zaprzeczyła, ponownie machnąwszy ręką, i
zmieniła temat: – Ma pan tylko tę zapalniczkę?
Spojrzał na nią z zaskoczeniem i skinął głową. Na jego
czole pojawiło się kilka pionowych zmarszczek śmiesznie podkreślonych światłem.
Poczuła się cokolwiek niezręcznie, widząc, że martwił się o nią ktoś kompletnie
obcy.
– Jestem Leah – przedstawiła się cicho, bez grama
entuzjazmu w głosie.
Ukradkowo spojrzała mu w oczy. Miał wahanie
wymalowane na twarzy i wyglądał, jakby chciał zadać pytanie. Dwa razy zamykał i
otwierał usta, podczas gdy kobieta zacisnęła wargi w prostą kreskę. Dołeczki w
jej policzkach i wielkie, świdrujące oczy nie wyglądały zbyt uroczo na tle chorobliwie
bladej skóry, podkreślone przez jedyne, a w dodatku słabe źródło światła na tym
piętrze, więc po prostu przemilczał. Wbiła wzrok wprost w jego twarz więc
odchrząknął, odrobinę zaniepokojony badawczym wzrokiem. Wreszcie uświadomił
sobie, że się zagapił, a kobieta wyciągała do niego drżącą rękę.
– Przepraszam. Stanley – odrzekł bez mrugnięcia, po
czym uścisnęli sobie dłonie. – Czemu pytałaś o zapalniczkę?
– Mam kilka świec w domu – rzuciła niejasno,
wzruszając ramionami. – Pójdę po nie i chyba przeczekam tutaj burzę…
Wskazała na wypatrzony w międzyczasie stolik z
czterema starymi krzesłami, stojący na końcu na korytarza. Należał chyba do
kogoś z sąsiedztwa. Podejrzewała, że to tu starszyzna lokatorska z wyższych
pięter obradowała nad losami świata.
– Oświetlę ci drogę – zaproponował, a raczej
oświadczył natychmiastowo Stan.
Leah otworzyła drzwi i weszła do ciemnego przedpokoju,
milcząc. Za nią niepewnie przekroczył próg sąsiad. Stanął w środku, niepewny, i
zwątpił, błądząc przerażonym wzrokiem po wzorzystej tapecie. Kobieta, śmiejąc
się w myślach, obserwowała go kątem oka. Widać nie tylko ją wprawiała w
konsternację biegunka geometrycznych, różnokolorowych figur. Ekscentryczny
wystrój mieszkania był pozostałością po starych właścicielach, jak na razie jedynie
duży, centralny pokój został odnowiony w uwielbianym przez nią
minimalistycznym, pedantycznie schludnym stylu.
Przeszła do następnego pomieszczenia, starając się
powstrzymać chichot na widok miny mężczyzny, gdy ostre przejście tapety w
przedpokoju w szare ściany salonu na chwilę go oszołomiło. Błyskawica, która
właśnie oświetliła niebo, dodała głębi czarnym kanapom, meblom z ciemnego
drewna i włoskom w puchatym dywanie.
– Boli, prawda? – zapytała z ledwie słyszalnym
rozbawieniem w głosie.
– Nawet nie wiesz, jak bardzo – odrzekł, teatralnie
przecierając oczy.
Z twarzy kobiety zniknęła upiorna bladość, lecz
widział, jak chwiała się przy stawianiu kolejnych kroków. Niemniej, pomimo
złego samopoczucia, mówiła do niego życzliwym tonem.
– Starzy lokatorzy byli bardzo odważni i pomysłowi,
ale poza tą odwagą i pomysłowością nie mieli żadnego gustu – stwierdziła
krytycznie.
Niezgrabnie usiadła na dywanie, by otworzyć najniższą
szufladę w szafach pod telewizorem. Stan nachylił się nad nią i światło
zapalniczki padło na zapomniane albumy, kilka luźnych, niebieskich korali,
mnóstwo starych papierów pokrytych warstwą kurzu i, ku jego zaskoczeniu, trzy
talie kart tarota w ciemnofioletowych pudełkach. Dalej leżała stara biżuteria w
filiżance, metalowe pudełka z obcojęzycznymi nazwami na wieczkach, trochę
włóczki oraz kilka prostych świec i zapachowych tealightów
upchniętych najgłębiej, w przejrzystej folii.
Leah uśmiechnęła się triumfalnie, podnosząc woreczek
na poziom oczu. Kryzys zażegnany, ciemność pokonana, dobro znów zwycięża. I
nagle, ni stąd ni zowąd, zapalniczka zgasła.
– Gaz chyba się skończył – burknął Stan, pukając w
metalową obudowę.
– Żartujesz – warknęła Leah, gwałtownie podnosząc się
z miejsca.
– Żartuję – potwierdził, chichocząc.
Przymknął powieki, starając się opanować rozbawienie,
i znów pstryknął zapalniczką, po chwili jednak zorientował się, że kobieta się
nie śmiała. Co więcej, płomyk oświetlił jej szklane, matowe oczy, z lękiem
wpatrujące się w nieokreślony punkt przed sobą. Stan rozejrzał się czujnie,
lecz nie zarejestrował żadnego zagrożenia. Stuknął towarzyszkę w ramię, jednak
nie zareagowała. Stuknął drugi raz i zacisnął dłoń na jej łokciu. Wdział, jak
wstrzymywała oddech.
– Leah? – zapytał odrobinę zaniepokojony, chcąc
przerwać ten dziwny stan zawieszenia. – Leah?!
Kobieta po chwili wzdrygnęła się i mrugnęła,
rozkojarzona. Zacisnęła pięść na rękawie bluzki i przesunęła nieprzytomnym
wzrokiem po ścianach pokoju. Przez chwilę Stan myślał, że po prostu
odwdzięczyła mu się pięknym za nadobne, ale przesadziła z żartem. Już uśmiechał
się krzywo, kiedy rozległ się jej cichy głos:
– Przepraszam – Spuściła wzrok.
– Hej, nie musisz – zaprzeczył Stan, podnosząc ręce. –
Nie odpowiadaj, jeżeli nie chcesz, w końcu znamy się od zaledwie dwudziestu
minut, ale… często ci się to zdarza?
– „Zawieszenie”? – zapytała Leah, przechodząc płynnie
z serdecznego tonu do zbyt gorzkiego, odstraszającego a przy tym bardzo przygaszonego.
Wyminęła mężczyznę i ruszyła przodem, miętosząc w
palcach siatkę ze świecami.
– „Urojenia”? „Napady paniki”? – kpiła dalej z niczego,
przepuszczając go w drzwiach i zatrzaskując je mocno. – Nie. Tylko raz na jakiś
czas.
Stanley zacisnął usta, zasępiony. Dopiero teraz zrozumiał,
że nawet łagodne pytanie nowopoznanej osoby o zdrowie psychiczne mogło zabrzmieć naprawdę źle, nie wiedział jednak, czy kobieta
znów nie zemdleje. Głupio się czuł w takich sytuacjach, miał nadopiekuńczość we
krwi a pomimo pracy w policji nabranie dystansu do przypadkowo przewijających
się ludzi przychodziło mu z trudem. Musiał wziąć poprawkę na to, że nie byli
starymi znajomymi, ale sam stan Leah był dla niego zagadką.
– Pytanie ciśnie ci się na usta – zagaiła nagle, a Stan
prawie się potknął.
Nie zauważył, kiedy doszli do stolika. Wyciągnęła mu już
zapalniczkę z ręki. Zapalała właśnie świeczki. W powietrzu rozszedł się
aromatyczny, niezidentyfikowany zapach kojarzący się z cytrusami.
Postanowił zagrać w jej grę.
– W jakich okolicznościach?
Leah odwróciła twarz od przyjemnego ciepła świeczek.
– Kiedy wyczuwam zagrożenie.
Po plecach Stana przebiegł dreszcz. Uniósł brwi i
pokręcił głową. Najpierw słyszała jakieś dźwięki, potem dziwnie zesztywniała,
zatrzymując własne funkcje życiowe, a teraz jeszcze to. Wydawała się miła,
niemniej utwierdzał się właśnie w przekonaniu, że biedna, młoda, ale samotna
kobieta miała po prostu nie po kolei w głowie. Może dlatego unikała ludzi? Dwa
miesiące minęły i nigdy nie spotkał jej na klatce! Nawet nie zauważył, kiedy
starzy właściciele mieszkania się wyprowadzili. Może to gorzej świadczyło o
jego spostrzegawczości? Nie, nie powinien być właściwie zaskoczony, skoro cała
planeta była zapełniona różnego rodzaju mutantami, kosmitami, obok samolotów
przelatywali nordyccy bogowie a kosmos przemierzał srebrny posąg na desce.
Kiedy Stanley drapała się po głowie i formułował w
myślach swoje stanowisko wobec tej nowiny, usiadła, oparła podbródek na
dłoniach i wpatrzyła się w płomyki tańczące na knotach. Co chwilę drżała, gdy grzmiało.
Zwykle po prostu ignorowała burze, jednak ta była inna. Powodowała w niej
skrajne uczucia, ilekroć wsłuchiwała się w grom, czy wpatrywała w niewielkie,
klatkowe okienko wychodzące na ulicę. Podobnych ataków niepokoju nie
doświadczyła od chwili, gdy pewnego dnia szła z pracy piechotą i poczuła na
sobie czyjś wzrok w ciemnej uliczce. Niemniej, nic się wtedy nie stało i
przeczucie minęło… żeby potem się nasilić. Zemdlała na jezdni i miała piekielne
szczęście, że nie przejechał po niej żaden pojazd.
– Jesteś mutantem? – Nie pozostało mu w końcu nic
innego, jak zadanie tego pytania wprost, choć szczerze wątpił we własną
inteligencję. W końcu równie dobrze mogła skłamać.
Obserwował, jak wzięła głęboki wdech, spokojna, ale
paradoksalnie zniecierpliwiona.
– A ty kim jesteś? – odpowiedziała pytaniem, unosząc
brew.
Stan mógł w tej chwili uciec z krzykiem bądź wytknąć
jej zmianę tematu, niemniej nie zrobił ani tego, ani tego. Był osłem.
– Policjantem – przyznał, obserwując jej reakcję.
Nadal wydawała się odprężona i odrobinę nieprzytomna. – I, jeżeli jesteś
mutantem, mam dostęp do bazy zarejestrowanych.
– To nie będzie potrzebne – burknęła, z jakiegoś
powodu urażona. – Zawsze podejrzewasz ludzi o najgorsze? Z resztą, skoro stare
babcie uważają, że mogą wyczuwać zmiany pogody bólem krzyża, to czemu nie… –
urwała gwałtownie, wstając.
– Znowu coś się dzieje? – zapytał Stan, tym razem
ostrzej.
Spojrzała na niego i momentalnie oniemiał. Na jej
twarzy odmalowało się przerażenie.
Tekst starożytny, kiedyś postanowiłam założyć dla niego osobnego bloga, bo tak. A teraz chcę pisadło troszkę przebudować i przestać pędzić z akcją jak dawca nerek :) Tak bardzo fanka Marvela.
Tekst starożytny, kiedyś postanowiłam założyć dla niego osobnego bloga, bo tak. A teraz chcę pisadło troszkę przebudować i przestać pędzić z akcją jak dawca nerek :) Tak bardzo fanka Marvela.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz